wtorek, 21 stycznia 2014

Benedict Cumberbatch, Frankenstein i londyński National Theatre.

    W ostatnią sobotę udało mi się dostać na retransmisję genialnego spektaklu - "Frankensteina" wyreżyserowanego przez Danny'ego Boyle'a. Całość przedstawiona została w National Thearte w Londynie. W rolach głównych wystąpili cudowny Benedict Cumberbatch jako doktor Wiktor Frankenstein oraz bardzo przekonujący w swej roli Johnny Lee Miller jako monstrum.

    Spektakl ten ma swoją jedną wyróżniającą go spośród innych cechę. Okazuje się, że główni aktorzy zamieniają się rolami co drugie przedstawienie. W ten sposób rodzi się miedzy nimi (nie koniecznie przyjacielska) rywalizacja, która skutkuje dążeniem do perfekcji w grze aktorskiej. Osobiście cieszę się, że trafiłam akurat na taki podział ról, gdyż Miller odwalił kawał naprawdę dobrej roboty poprzez ogromne utożsamienie się z potworem, ukazanie jego emocji, przede wszystkim cierpienia oraz pragnienia doznania miłości. Benedict natomiast idealnie pasuje ze swą urodą oraz postawą do angielskiego doktora z dobrego, bogatego domu.

     Całość krąży wokół dawnej fascynacji ludzką egzystencją, pytaniem skąd bierze się życie, czy można w nie ingerować. Jakie konsekwencje ma postawienie zwykłego człowieka w roli stwórcy, czy jest to zgodne z naturą. Sam bohater (Wiktor) jest osobą właściwie pozbawioną uczuć. Geniuszem, który całe swoje dnie poświęca nauce, gardzi ludźmi wokół, wiedząc że nie nadążają oni za tokiem jego myślenie. Postanawia on dokonać czegoś niesamowitego, szokującego wręcz. Stwarza kreaturę podobną do człowieka.

   

      W tym momencie stajemy się świadkami niesamowitego zdarzenia. Obserwujemy narodziny tego stworzenia. Oczarowani widzimy jego początkowe zagubienie oraz strach, radość i fascynację przyrodą. Oglądamy niczym nieskalaną, czystą jak łza emocję, która rodzi się w monstrum poprzez intuicyjne poznawanie świata wokół. Następnie po raz pierwszy spotykamy się z przejawem prawdziwego wykluczenia społecznego. Brak akceptacji, brutalność oraz ciemnota powoduje u ludzi wokół przerażenie na widok 'potwora'. Nie zdają oni sobie sprawy z jego prawdziwej wrażliwości i empatii, która powoduje u niego prawdziwy, głęboki ból oraz brak zrozumienia.

     Podczas całego spektaklu krążymy pomiędzy rzeczywistością, a wyobraźnią bohaterów, co przyczynia się do dokładnego poznania ich specyficznych osobowości. Oprócz tego widzimy relację pomiędzy poszczególnymi postaciami, ale przede wszystkim w pewnym momencie zaczynamy dostrzegać niesamowicie dziwaczną więź pomiędzy monstrum a jego panem. Na jaw wychodzi wzajemna potrzeba istnienia 'tego drugiego' i uzupełniania się. Dla stworzenia jest to potrzeba akceptacji, obdarzenia go uczuciem, jakiegokolwiek przywiązania. Dla Wiktora jest to natomiast dzieło jedynej rzeczy, na której mu zależało - naukowym odkryciu, chodzący dowód jego geniuszu.

    Myślę, że warto obejrzeć owe przedstawienie, jeśli nie na żywo to chociaż na ekranie. Są to wspaniale  spędzone dwie godziny. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę fakt, że zarówno scenografia jak i muzyka były doskonale tutaj dopasowane. Utrzymywały specyficzny, lekko gotycki klimat, przenosiły do przeszłości. Mogę jedynie pogratulować panu Boyle'owi za dobrze wykonaną pracę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz