sobota, 1 marca 2014

Zakopane - tam gdzie komercja wyrasta ponad najwyższe szczyty.

   Szczerze przyznam, że nie wiem czego spodziewałam się jadąc do Zakopanego. Może jedynie widoku Tatr, o których marzyłam już od dłuższego czasu. Niestety dzień, w którym zawitałam do tego miasta był szary, mglisty i pochmurny, wokół jedyne co rzucało mi się w oczy to ogromne ilości turystów (w tym kobiet ledwo toczących się po śniegu w kozaczkach na obcasie przy krokwi), górali krzyczących do ciebie abyś nabył kolejną parę ciepłych skarpet lub obkupił się w nikomu nie potrzebne pamiątki oraz tysiące kolorowych straganów postawionych WSZĘDZIE gdzie tylko istniała taka możliwość.

    Wcześniej myśląc o przyjeździe do Zakopanego na cel obrałam sobie obejrzenie spektaklu w teatrze Witkacego, zdobycie Kasprowego Wierchu oraz zobaczenie Morskiego Oka. Tyle się właściwie zrobić dało na spokojnie w ciągu 4 dni. Po drodze na Gubałówkę przeszłam przez słynne Krupówki. Nie rozumiem za bardzo wspaniałości tej ulicy. Ogromny Reserved, H&M, Empik i ludzie poprzebierani za postacie z bajek, dający zrobić sobie zdjęcie z dzieciakiem, dopiero po czym informujący, że domagają się za nie 10 zł zapłaty. Klimatu również ta ulica nie ma żadnego, nawet kiedy spotkamy jakiegoś górala wyśpiewującego z sercem "Żono Moja". Na Gubałówkę wjechałam kolejką. Teraz żałuję, że na nią po prostu nie weszłam, bo być może droga byłaby ciekawsza niż sam pobyt na górze. Czemu tak? Gdy tylko znalazłam się na szczycie, moje oczy ujrzały dokładnie to samo co 5 minut wcześniej na dole. Kilka dorożek, wykończonych koni, budki z jedzeniem oraz pamiątkami. Z nadzieją, że coś mnie zaskoczy oddaliłam się od tego centrum dochodząc do lasu. Nie było mi jednak dane pobyć tam dłużej gdyż momentalnie pojawiła się wokół bardzo gęsta mgła i trzeba było wracać. Obiad zjadłam w restauracji Adamo (nie ja wybierałam) i muszę ją polecić. W teorii jest to włoska knajpka, jednakże można tutaj zamówić porządnego schabowego z ziemniakami i surówką za jakoś ponad 20 zł i zjeść go na pół z drugą osobą.


 
     Początek swojego pobytu w tym miejscu mogę udać za niezbyt udany. Na szczęście następnego dnia pogoda diametralnie zmieniła się, zza chmur wyszło słońce i w końcu ujrzałam swoje wymarzone góry. Wraz z towarzyszącymi mi osobami postanowiliśmy udać się na Kasprowy Wierch. Najpierw dojeżdża się busem do Kuźnic za około 3 zł, następnie ma się dwie możliwości dalszej podróży. Albo wjeżdżamy okropnie drogą kolejką na szczyt (40 zł od osoby, opcja raczej dla narciarzy) albo urządzamy sobie ponad trzygodzinną wspinaczkę. Ja wybrałam to drugie. Z początku idzie się na spokojnie leśnymi drogami, trasa jest łagodna, owinięta wokół góry. Gdzieniegdzie napotkamy się na strumyk, przebijające się słońce oraz coraz większe śniegowe place. Po jakiś dwóch godzinach spaceru docieramy do szczytu, gdzie podczas zimy wspinaczka przestaje być zabawnie prosta, jako że jest stromo, właściwie nie ma już drzew, a śnieg ma wysokość połowy metra. Czujemy się głupio kiedy mijają nas ludzie z kolcami w obuwiu i kijkami, a my idziemy w dżinsach i zwykłych butach trekkingowych. Ale to wszystko nic, kiedy możemy cieszyć się widokami, które są wokół nas.




      Następna w kolejce była sztuka pt. "Bezimienne Dzieło" w teatrze Witkacego. Od mojej bazy trzeba było przejść się około 30 minut spacerkiem aby tam dotrzeć, gdyż znajduje się on prawie przy wjeździe do Zakopanego od strony Krakowa. Bilety można zakupić wcześniej przez stronę internetową, bądź zarezerwować je sobie telefonicznie. Przed samym spektaklem możemy zamówić sobie kawę lub wino lub też skorzystać z darmowej herbaty Dilmaha. Sam budynek teatru jest bardzo ładny, wnętrze ozdobione jest dużą ilością impresjonistycznych (i nie tylko) obrazów nieznanych malarzy. Przedstawienie było interaktywne z publicznością. Scena znajdowała się pomiędzy ludźmi, a oświetlenie nie pozwalało określić wielkości sali. O samej sztuce wypowiem się osobno. Wyszłam z niej z ciekawą białą, trochę przerażającą maską na twarz. Postanowiłam to wykorzystać i przeszłam w niej w nocy przez miasto, co jak się z czasem okazało skutkowało straszeniem małych dzieci po drodze.




   Kolejnym celem wyprawy było zobaczenie Morskiego Oka. Teraz przyznam, że lepiej chyba odwiedzić je latem, w zimie zamarznięty, pokryty śniegiem ogromny biały plac nie robi zbyt dużego wrażenia. Co do drogi również ma się dwie możliwości - albo wynajmujemy dorożkę, która zabierze nas prawie na miejsce, albo przejdziemy się na pieszo jakieś 9 km. Trasa jest bardzo prosta, ciągnie się głównie po drodze asfaltowej. Mi osobiście było bardzo żal tych koni, które ciągnęły dorożki wypełnione czasem nawet 15, 16 osobami. Rozumiem, że to są zwierzęta przystosowane do ciężkiej pracy, jednakże kiedy mija mnie ten sam koń po raz kolejny, jest wręcz mokry od potu i ledwo dyszy, to zaczynam zastanawiać się czy aby na pewno taki rodzaj transportu jest w porządku. Ale cóż, kolejny sposób na wyciągnięcie sporej sumy od turystów.



    Pomijając fakt, że w Zakopanem większość mieszkańców próbuje na siłę na tobie zarobić to wciąż pozostaje garść takich, których można spotkać i z nimi porozmawiać o przeróżnych rzeczach. Ludzie ogólnie są tu mili i otwarci, na szlaku każdy powie ci "dzień dobry", pośle uśmiech i pozachwyca się urokami naszego pięknego kraju. Osobiście do Zakopanego raczej już nie wrócę - jest wyjście dla osób, którym nie w głowie wędrówki po górach, ale gruby portfel w kieszeni. Myślę, że lepszym rozwiązaniem dla mnie będzie wybranie się w podróż z plecakiem po górach na kilka dni i sypianie w schroniskach po drodze. Oczywiście ze wcześniejszym przygotowaniem się do tego. Na koniec śliczne Orzechówki, które jedzą chleb prosto z ręki, a spotkać je można nad Morskim Okiem.